sobota, 11 września 2010

Żywiec płacze, a ja z nim


Po kilkunastu niesamowicie aktywnych dniach spędzonych w Żywcu i okolicach nadszedł TEN dzień.

10 września.

Ostatni dzień praktyk w Żywieckiej Fundacji Rozwoju.

Koniec.
Słowo, które kołatało się po głowie od samego rana. 
Specjalnie odwlekałyśmy moment wyjścia z domu, bo wiedziałyśmy, że zaraz po przestąpieniu progu Fundacji czas zacznie biec jak szalony...

Tu jeszcze poranny prysznic, tu ułożenie włosów, a i jeszcze wizyta w piekarni... Wszystko jakby dłuższe... W końcu jednak dotarłyśmy do Fundacji i zabrałyśmy się za kończenie zaczętych prac...

Ja nanosiłam ostatnie - kosmetyczne zmiany w tworzonej przeze mnie bazie danych. Kasia w ramach gratisu dostała do napisania regulamin konkursu na wypracowanie. Jednak po tych 3 tygodniach nie było to już nic wielkiego - pisanie pierwszych trzech zajęło nam obu cały dzień. Kasia napisała czwarty w godzinę...

Nie wiadomo kiedy nadeszło popołudnie...
Już czas wychodzić, bo jeszcze czekała nas wizyta w Muzeum Browaru, ale tak tu dobrze, taka ciepła atmosfera, tacy niesamowici ludzie... - rozum mówił, że trzeba już iść, ale serce by zostało...

Usłyszałyśmy na koniec wiele ciepłych snów. Ekipa ŻFR nie chciała się z nami rozstać - tak samo zresztą jak my z nią. A słowa Pana Piotra "Nie wyjeżdżajcie" spowodowały pierwszą tego dnia łzę w moim oku. 


W ŻFR zostawiłyśmy po sobie uzupełnioną w zapas ketchupu lodówkę i figurkę, która w sklepie wyglądała jak przepiękna żyrafa, a po rozpakowaniu była chyba bardziej podobna do wielbłąda z niewymiarową szyją...

Żal wyjeżdżać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz