10 września.
Ostatni dzień praktyk w Żywieckiej Fundacji Rozwoju.
Koniec.
Słowo, które kołatało się po głowie od samego rana.
Specjalnie odwlekałyśmy moment wyjścia z domu, bo wiedziałyśmy, że zaraz po przestąpieniu progu Fundacji czas zacznie biec jak szalony...
Tu jeszcze poranny prysznic, tu ułożenie włosów, a i jeszcze wizyta w piekarni... Wszystko jakby dłuższe... W końcu jednak dotarłyśmy do Fundacji i zabrałyśmy się za kończenie zaczętych prac...
Tu jeszcze poranny prysznic, tu ułożenie włosów, a i jeszcze wizyta w piekarni... Wszystko jakby dłuższe... W końcu jednak dotarłyśmy do Fundacji i zabrałyśmy się za kończenie zaczętych prac...
Ja nanosiłam ostatnie - kosmetyczne zmiany w tworzonej przeze mnie bazie danych. Kasia w ramach gratisu dostała do napisania regulamin konkursu na wypracowanie. Jednak po tych 3 tygodniach nie było to już nic wielkiego - pisanie pierwszych trzech zajęło nam obu cały dzień. Kasia napisała czwarty w godzinę...
Nie wiadomo kiedy nadeszło popołudnie...
Już czas wychodzić, bo jeszcze czekała nas wizyta w Muzeum Browaru, ale tak tu dobrze, taka ciepła atmosfera, tacy niesamowici ludzie... - rozum mówił, że trzeba już iść, ale serce by zostało...
Już czas wychodzić, bo jeszcze czekała nas wizyta w Muzeum Browaru, ale tak tu dobrze, taka ciepła atmosfera, tacy niesamowici ludzie... - rozum mówił, że trzeba już iść, ale serce by zostało...
Usłyszałyśmy na koniec wiele ciepłych snów. Ekipa ŻFR nie chciała się z nami rozstać - tak samo zresztą jak my z nią. A słowa Pana Piotra "Nie wyjeżdżajcie" spowodowały pierwszą tego dnia łzę w moim oku.
W ŻFR zostawiłyśmy po sobie uzupełnioną w zapas ketchupu lodówkę i figurkę, która w sklepie wyglądała jak przepiękna żyrafa, a po rozpakowaniu była chyba bardziej podobna do wielbłąda z niewymiarową szyją...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz