wtorek, 31 sierpnia 2010

Amnesty International i TVPW

Kto kiedyś tworzył scenariusze szkolenia i następnie je realizował, na pewno wie, że to nie jest tak prosta sprawa. Szczególnie jeśli jest dużo ważnych informacji i mało czasu. A do tego, trzeba jeszcze teorię połączyć z praktykę. I wszystko w jakieś 1,5 godziny! 

Szkolenie, które będziemy prowadzić jest jednym z elementów, konkursu "Opowiedz...", a raczej przygotowaniem do niego. Mamy uświadomić grantobiorcom "Działaj Lokalnie", że warto promować swoje projekty. Mamy pomóc im znaleźć najlepsze środki komunikacji ze społecznością lokalną, z mediami.  Bo żeby ktoś o prowadzonych działaniach się dowiedział, ktoś musi o tym zacząć głośno mówić.

Wstępny scenariusz już mamy, teraz nadszedł czas na dopracowanie szczegółów - w jakiej formie przekazać informacje, jak aktywizować uczestników szkolenia, w czasie jego trwania, w jakiej kolejności przekazywać informację etc. Trochę roboty jeszcze jest...

Przygotowanie takiego scenariusza to nie tylko praca na materiałach, które się dostało, albo które znalazło się w Internecie - to również korzystanie z własnych doświadczeń, bo dzięki temu takie szkolenia jest bardziej wartościowe. Bo właśnie wtedy pokazać można, że teorie, piramidy, czy wykresy nie żyją tylko na kartkach papieru, a są wykorzystywane w codziennej pracy.

W takich momentach uświadamiam sobie, że wszystko co przeżyłam i w czym brałam udział będę mogła wykorzystać w pracy, którą będę wykonywać - nie spodziewałam się, że użyję tu informacji zdobytych w AI, Kasia pewnie nie sądziła, że jej doświadczenie medialne z TVPW będzie tak przydatne w ŻFR. 

Ale ja lubię takie niespodzianki.

Ciągle pada...


Słońce przestało się już do nas uśmiechać. Nie ma mowy o wieczornym spacerze - a wszystko przez deszcz, wiatr i niską temperaturę. 

Ostatnio poranki upływają pod znakiem walki z samą sobą - leżąc jeszcze z zamkniętymi oczami mogę usłyszeć szum wiatru i dźwięk spadających na parapet kropli deszczu. Gdy otworzę oczy jest jeszcze gorzej - szare niebo pokryte grubą warstwą ciemnych chmur. Dobrze, że do biura mamy blisko...

W ciągu dnia pocieszamy się wyrobami z pobliskiej cukierni - świeże bułeczki, eklerki, rogaliki z marmoladą, albo z jabłkiem i cynamonem, a do tego kawa lub herbata w towarzystwie ekipy ŻFR. W takich momentach można nawet zapomnieć o tym co dzieje się za oknem.

Chwila zapomnienia trwa jednak tylko moment, bo zaraz trzeba przecież wracać do biurka - do scenariusza szkolenia z promowania projektu, do regulaminu na konkurs "Ekodom", do opracowania ankiet ewaluacyjnych z biura porad prawnych. A przed nami jeszcze przygotowywanie płytki...

Niewiele? Otóż nie!


A miało być tak pięknie!


Kapryśna pogoda może zepsuć najlepsze plany.
O tym wiedzą wszyscy, i my niby też, ale zawsze przecież pozostaje cień nadziei, że tym razem tak nie będzie, że tym razem się uda, że tym razem chmura przejdzie bokiem... 

Chmura nie przeszła i popsuła nam plany na weekend. 
A miało być tak pięknie!
Rano miałyśmy zrobić zakupy w sklepie rekomendowanym przez dziewczyny z biura, potem wrócić do pokoju, zabrać aparat i pojechać na piknik lotniczy do Międzybrodzia Żywieckiego.

A to wszystko oczywiście w ramach poznawania lokalności!
Plan jednak musiał ulec znacznej modyfikacji - zrealizowałyśmy pierwszy punkt i to też tylko dlatego, że sklep był pod dachem. Z reszty musiałyśmy zrezygnować, bo jak podziwiać pokazy lotnicze, gdy z nieba kapie? Jak bawić się na deszczowej imprezie plenerowej bez kaloszy i płaszcza, za to w białych adidasach i z parasolką w ręku?

Jednak w pewnym momencie dnia nastąpił przełom - chmur jakby coraz mniej, a te które zostały jakby jaśniejsze... I w końcu pojawiło się nawet słońce! Było już jednak za późno, żeby jechać na piknik, a szkoda było tracić pogodę na siedzenie w pokoju. Może więc spacer? Uzbrojona w aparat wyruszyłam do miasta - chciałam w końcu zobaczyć jezioro. Kasia miała pisać aplikację, ale nawet ją słońce wygoniło z pokoju i dołączyła do mnie. 

Tak więc, obie stałyśmy na wale i patrzyłyśmy na jezioro Żywieckie, na opuszczone łódki, które opierały się o piasek, na młodych ludzi, którzy postanowili się tu spotkać, na zachodzące słońce. A i z oddali widziałyśmy wirujące samoloty w ramach pokazu w Międzybrodziu.  

Gdy zmarznięta wracałam do domu, myślałam o tym, że mimo deszczu, mimo wiatru, mimo zmiany planów,  to był fajny dzień.





















niedziela, 29 sierpnia 2010

Nie bój się, pytaj!


Fundacyjny komputer staje się pomału naszym - a w szczególności moim przyjacielem. Czasem mamy małe problemy z komunikacją - nie zawsze bowiem klawiatura chce ze mną współpracować, ale jest coraz lepiej, bo i coraz więcej czasu spędzamy razem. 


Ostatnio na przykład przy okazji pisania protokołu i wprowadzania danych do umów z grantobiorcami - na przykład do kiedy trzeba złożyć raport okresowy, a do kiedy roczny, kiedy zaczynają obowiązywać umowy, czy okres realizacji umowy, to na pewno okres realizacji projektu? 
Nie chciałyśmy zrobić żadnych błędów, żeby później nie musieć nic poprawiać ale nie wiedziałyśmy wielu rzeczy - sprawdzałyśmy więc i pytałyśmy. Pytałyśmy i sprawdzałyśmy. I tak w kółko.

Ale w ŻFR pytać można, a nawet trzeba jeśli czegoś się nie wie!!! 

I w sumie przecież o to w praktykach chodzi. Bo żeby dowiedzieć się czegoś, trzeba się pytać, prawda!?

My nauczyć się chcemy jak najwięcej. 
Nie boimy się.
Pytamy!

Pozory mylą



Praktyki studenckie wielu utożsamia z popularnym stwierdzeniem - "przynieś, podaj, pozamiataj". Mimo zmian na rynku pracy student dalej często kojarzy się z osobą, która zaparzy kawę, czy zrobi ksero. Ja jednak nie uważam, że zrobienie kawy, czy ksera jest czymś złym, gorszącym, czy uwłaczającym studentowi - pod warunkiem jednak, że nie jest to jedyne zajęcie studenta, która na praktyki się dostał.

Praca w organizacji pozarządowej, a szczególnie w lokalnej organizacji grantowej, jest pracą mniej albo bardziej biurową. Przed formalnościami nie da się uciec. Pokazały to pierwsze dni w ŻFR, ale czy któraś z nas narzekała? Nie, bo miałyśmy wrażenie (zresztą słuszne), że czemuś to służy i przecież jest ważne!

I kawa dla gości też jest ważna, szczególnie jeśli tymi gośćmi są członkowie Lokalnej Komisji Grantowej. Zrobienie kawy w tym przypadku to nie obowiązek praktykanta, a raczej gospodarza - praktykant może oczywiście mu pomóc jeśli już czuje się częścią zespołu i... umie obsługiwać ekspres :). Ja zaś czuje się i czasową częścią zespołu ŻFR, i obsługa ekspresu nie jest już dla mnie tajemnicą :)

Po wypiciu łyka kawy/herbaty/wody można było zaczynać - przedstawienie członków Komisji, przedstawienie praktykantów, wybranie przewodniczącego, a potem to już tylko projekty, oceny, projekty, oceny... i tak aż do ostatniego wniosku. 

Skąd oceny? Każdy członek Komisji przed obradami otrzymał specjalny formularz wg którego oceniał zgłoszone do "Działaj lokalnie VII" projekty, potem te oceny sumuje się i tworzy listę rankingową projektów, które otrzymają dotację w wysokości max. 6 tys. złotych. 

Komisja w której uczestniczyłam rozdała łącznie 55 tys. zł na realizację 12 projektów. Członkowie czasem mieli zastrzeżenia co do projektów. Razem z Kasią miałyśmy te wątpliwości zapisywać, bo dzierżąc w dłoni długopisy na przemian z aparatem sprawowałyśmy poważną i odpowiedzialną funkcję protokolantek.

Po prawie 3 godzinach Komisja zakończyła obrady, a wszyscy mieli poczucie dobrze wykonanej pracy, bo wygrały naprawdę fajne i wartościowe projekty.

Na koniec odrzuciłyśmy trzymane długopisy na rzecz zmywaka. Bo zespół ŻFR musiał po posiedzeniu posprzątać. 

Ale to nic. Ja lubię zmywać.
















piątek, 27 sierpnia 2010

§ 1

Komputer w pełnej gotowości już czekał, aż ktoś zacznie klikać. A klikania ponownie było sporo.

Już niedługo ruszą konkursy organizowane przez ŻFR w ramach programu "Dajmy czadu! - Żywiec bez czadu" - konkurs na reportaż, fotoreportaż i edukacyjny film ekologiczny. 

Konkursy zaś mają to do siebie, że potrzebują regulaminów - tak, tak!!! Cele konkursu, wymogi techniczne do filmu, zdjęć czy tekstu, forma zgłaszania się, prawa autorskie, nagrody - nad tym spędziłyśmy cały dzień. 

Efekt jednak był imponujący - całość brzmiała bardzo mądrze. Mamy nadzieję, że nikt nie przestraszy się tych naszych trzech stron paragrafów i komisja konkursowa będzie miała w czym wybierać.

Poza tym nawet regulaminy nie są takie straszne, gdy piszesz je w ŻFR, a pod ręką masz świeżutkie rogaliki z marmoladą i kubek parującej czarnej kawy. 

Świeżaki






Pierwszy dzień upłynął nam pod znakiem zapytania. 

Nie wiedziałyśmy dużo rzeczy
Zaczynając od podstawowej sprawy, czyli na którą mamy do pracy... 
Potem znak zapytania związany był z tym, czym mamy się zajmować tego dnia. A roboty było sporo.

Lokalna Komisja Grantowa miała zebrać się w czwartek - żeby usprawnić jej pracę miałyśmy przygotować streszczenie projektów, które ubiegały się o dotację w "Działaj lokalnie VII". Zadanie istotne, bowiem wniosków poddanych pod obrady Komisji miało być aż 23 - ważne było więc, aby móc w skrócie przypomnieć Komisji, o czym był dany projekt.

Problemy pojawiały się, gdy trzeba było ciąć opisy - tak aby nie przekraczały 4 zdań. Gdy my nie miałyśmy już pomysłu co można jeszcze wyrzucić pojawiała się Ania i mówiła - "To szczegóły", "O tym mogą przeczytać we wniosku", "To jest niepotrzebne". I faktycznie, po komentarzach Ani pewne zdania wydawały się być po prostu zbędne.

Dzięki pracy naszej trójki - Ani, Kasi oraz mojej udało nam się odpowiedzieć na podstawowe pytania. czyli kto się stara o dotację i w jakiej wysokości, o czym jest projekt, jakie są planowane rezultaty. 

Komisja, Komisją - to jej miałyśmy pomóc, ale i my dzięki tym kilku godzinom spędzonym przed komputerem mogłyśmy przyjrzeć się programowi "Działaj lokalnie". Ale nie od strony regulaminów - miałyśmy okazję poczytać o pomysłach ludzi, którzy mieszkają w Żywcu i okolicach. 
Fakt mieszkania poza wielkimi aglomeracjami nie ogranicza działalności człowieka, wręcz przeciwnie - może ją pobudzać! I to właśnie widać w "Działaj lokalnie".

W pewnym momencie zaczęłam żałować, że nie będę mogła obserwować realizacji pomysłów, które w tym momencie były czarnymi słowami umieszczonymi na białym papierze: że nie zobaczę dzieciaków, które wspólnie malują graffiti, w ramach projektu "Graffiti po góralsku". Że nie stanę, nie usłyszę - i nie powiem: "Patrz! "Pryzmats" . Że nie będę mogła obserwować dzieciaków, które będą uczyć się i bawić w pracowni grafiki tradycyjnej "GRAFART". Że nie zobaczę jak Radziechowice budują własną tożsamość. Że nie posłucham koszarewskiego grania .


Ale to nic. Nie zobaczę tego na żywo, ale jeśli grantobiorcy się postarają, to może przeczytam o nich w gazecie, albo zobaczę w Internecie - w czym mam nadzieję im pomogę. Ale o tym już kiedy indziej. 









Suma przypadków


Program "Citi helps students. Students help locally" odkryłam w zeszłym roku. Przeglądając ogłoszenia umieszczone na tablicy informacyjnej na moim wydziale natrafiłam na to, które zachęcało studentów kilku warszawskich uczelni do aplikacji do programu. 

Ze względu na zamieszanie wywołane po-erasmusowym rozliczeniem się z uczelnią przegapiłam termin nadsyłania zgłoszeń. Patrząc jednak na to z perspektywy czasu wydaje mi się, że dobrze się stało.

Bogatsza o doświadczenia z tureckiej organizacji pozarządowej, szkolenia w Amnesty International wypełniłam, a następnie wysłałam formularz zgłoszeniowy do Akademii Filantropii. I tak oto stałam się jedną z trzydziestu siedmiu praktykantów "Citi  helps students".

Żywiecka Fundacja Rozwoju. 23.08 - 11.09.2010.
To miejsce i czas, w którym miałam odbyć swoje praktyki.

W niedzielę 22 sierpnia trafiłam w końcu do Żywcu - w TYM mieście miałam spędzić 3 kolejne tygodnie, w TYM mieście miałam mieszkać. W TYM mieście miałam pracować. I w końcu - w TYM mieście miałam się uczyć.

"Jest dobrze", pomyślałam.
A przecież może być już tylko lepiej.