piątek, 10 września 2010

Akcja integracja

Trochę na to czekałyśmy, ale w końcu się udało – pierwsze wspólne piwo w „Kojocie” przy Rynku.

Ale zanim doszło do spotkania na płycie Rynku, próbowałam sobie przypomnieć nazwę knajpy, gdzie miałyśmy się spotkać – naszą zgadywankę zaczęłyśmy od „Pelikana”, który był moim pomysłem – przez „Kozła”, który był pomysłem Kasi, w końcu dotarłyśmy do odpowiedniej nazwy...

Ale to nie był koniec niesamowitych tekstów i historii w ten środowy wieczór… - wręcz przeciwnie – to był dopiero początek…

Gdy spotkałyśmy się MY – czyli Gabi, Paulina, Ania, Kasia i ja – lały się łzy. Pokładałyśmy się na stole. Ja nawet prawie się zakrztusiłam. A to wszystko ze śmiechu.

Historia o trudnych pytaniach zadawanych 7-latce, przez jej młodszych braci  (co to jest wojna domowa?), historia o poszukiwaniu swojego mieszkania na osiedlu przy katowickim ZOO, gdzie wszystkie ulice są jakieś takie „królewskie”. Historia o mieszkaniu najpierw przy Balicach, a potem o kamienicy na krakowskim Kazimierzy, gdzie wszystko przesiąkało starością... Historie o gruzińskich toastach… Skojarzenia z Katowicami i tamtejszym dworcem. A i do tego obmyślanie kolejnych elementów kampanii „Żywiec bez czadu”, w której to Święty Mikołaj byłby jedną z kluczowych postaci…

Bo jak do komina wejdzie, gdy ludzie będą palić śmieci?
Pytam się jak!?
A jak nie wejdzie to przecież… świąt nie będzie!


Niesamowity wieczór, w niesamowitym towarzystwie, z niesamowita ilością śmiechu.

Szkoda, że to ostatnia środa naszych żywieckich praktyk...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz